Czemu boimy się wolności - luźne rozważania liberalnego wagabundy

 Wolność może kojarzyć się z wieloma cytatami, myślami, filozoficznymi tekstami czy fragmentami z szeroko pojętej popkultury. Często wracam do tekstu legendarnego Bogdana Łyszkiewicza:

"Wolność kocham i rozumiem

Wolności oddać nie umiem"

Ten ponad 30-letni już tekst dla prawie 40-letniego fanatyka polskiego (ale nie tylko) Rocka jest ciągle i będzie pewnym swoistym symbolem. Symbolem nie tylko pop-kulturowego wymiaru wolności ale również pewnym rodzajem hymnu mojego pokolenia. Tych urodzonych na początku lat 80. Tych odbierających edukacje w latach 90. Mających na wyciągnięcie ręki cały dorobek i spuściznę epoki transformacji naszego kraju. Byliśmy podjarani polskimi kapelami, Festiwalem Fama w Świnoujściu, pierwszymi komputerami typu Commodore oraz IBM z Optimusa. Giełdami, na których można było kupić pierwsze płyty z mp3 czy odzyskać skradzione radio, które ktoś zapieprzył Ojcu pod blokiem. Widzieliśmy zmieniający się kraj. Na własne oczy. Z kumplami z osiedla chwytaliśmy wiatr zmian i wolności. Z szarych blokowisk post-PRL-owskich zanurzaliśmy się w nowy kolorowy świat zachodniego powiewu - nie tylko popkultury ale też i świata w którym teoretycznie można było wszystko. Tak - to my. Nasze pokolenie złotych lat 90 w których dorastaliśmy. W których nadrabialiśmy i dojrzewaliśmy szybciej niż nasi poprzednicy. Po co ten wstęp? Bo każdy z nas ma jakieś swoje korzenie. Moje są tam. W tamtych czasach. Z tekstem Chłopców z Placu Broni. Tekstem, który tak naprawdę zrozumiałem dużo potem, studiując, pracując, obserwując bacznie zmieniającą się rzeczywistość. 

Do czego zatem zmierzam? Dlaczego stwierdziłem, że boimy się wolności - jednocześnie o nią walcząc? Bo przede wszystkim wolność wielu z nas rozumie zupełnie inaczej. Po swojemu. Bo wolność może mieć wymiar filozoficzny, religijny, etyczny itp. Dziś w dobie gdy Państwo coraz bardziej wpływa na wolność jednostki a jednocześnie coraz bardziej uzależnia od siebie wiele osób - coraz częściej mówi się w kręgach liberalnych i libertariańskich o potrzebie minimalizowania tego wpływu na obywateli. I tu pojawia się zgrzyt z tą częścią społeczeństwa, które jednak boi się wolności w oderwaniu od Państwa. Państwa, które teoretycznie powinno stać na straży wolności obywateli - a które bardziej dąży jednak do tego by tę wolność ograniczać pod postacią ładnego opakowania z napisami: pomoc, socjal, sprawiedliwość, porządek. Tymczasem wiele tych pojęć coraz bardziej zaczyna być synonimem uzależnienia od Państwa pod płaszczykiem wielu tzw umów społecznych. 

I można by nad tym problemem przejść do porządku dziennego, gdyby nie jedna kluczowa kwestia - jako obywatel mam tu generalnie mały wybór. Państwo nie pyta mnie w wielu kwestiach o zdanie czy możliwość dokonania wyboru ale narzuca mi gotowe rozwiązania - często stosując przymus (w różnym wymiarze i na różny sposób)

Czyż wolność nie powinna jednak dawać mi możliwość wybrania sposobu życia i kontaktu z Państwem lub wręcz wybrania wpływu jakie Państwo ma mieć na moje życie? Rozumiejąc potrzebę ludzi, dla których wolność może nie mieć takiego znaczenia jak dla mnie - jednocześnie staje przed dylematami, których Ci sami ludzie już nie rozumieją w stosunku do mnie. Czy moja wolność, moje poczucie wolności i chęć życia wg własnych zasad  musi w starciu ze skostniałym systemem Państwa być na przegranej pozycji? Jeśli dodam, że rozmawiamy tu o Polsce, gdzie parafrazując Andrzeja Sapkowskiego (Lux Perpetua) "Tam nic i nigdy nie jest normalne" to do tego wszystkiego, co już napisałem dochodzi przeświadczenie, że ciężka praca w połączeniu z silną chęcią do bycia wolnym człowiekiem jest tutaj przerażająco piętnowana. Patrząc dodatkowo na obecne działania rządu - odnoszę wrażenie, że kwestia wolności, jakiejkolwiek wolności zaczyna być dla tych popaprańców solą w oku. 

Oczywiście w tym wpisie nie poruszę wszystkich tematów związanych z wolnością i strachem przed wolnością - ale będę do tego tematu regularnie powracał. Dziś jeszcze parę słów o owym strachu. 

Patrząc na otaczającą nas rzeczywistość, ów strach bierze się często z braku wiary we własne możliwości, z nieustannego pokazywania nam przez otaczającą rzeczywistość (zwłaszcza medialną), że powinniśmy się oprzeć na pomocy Państwa, zaufać w wielu kwestiach państwowym rozwiązaniom. I znów się powtórzę - rozumiem, że wiele osób czuje taką potrzebę. Nie rozumiem i nie akceptuje stosowania tutaj przymusu i braku wolnego wyboru. Dla mnie jako libertarianina jest to po prostu nieakceptowalne. Czy muszę brać udział w tym swoistym handlu własną wolnością uzyskując profity, które nie do końca mnie interesują?

Tytułem zakończenia - dlaczego tego typu teksty będą nosiły tytuł rozważania liberalnego wagabundy. Bo nim jestem z wielu powodów. Z łaciny vagabundus oznaczał włóczęgę, powsinogę, obieżyświata. Tym jestem. Coraz bardziej się nim staje jednocześnie coraz bardziej rozumiejąc potrzebę wolności. Wolności, która z jednej strony daje ogromne możliwości a z drugiej odkrywa przede mną nieznane do tej pory spektrum wręcz mistycyzmu. Bo wolność jest w nas. Z drugiej strony jako wagabund staje się wręcz aktorem w teatrze jakim jest życie związane z wolnością - wolnością od miejsc i do miejsc. Wolnością, którą chciałbym się dzielić. Wolnością która nie jest tylko moim udziałem a bardziej, która nie jest już tylko moim udziałem...


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czy słowo libek mnie obraża?

Czy swoboda działalności gospodarczej może prowadzić sama z siebie do apartheidu?

Ballada o ubocznych skutkach głupich wyborów.